Salt - superagent w spódnicy

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Przygotujcie się na dużo: biegania, skakania, skradania (się), strzelania i walenia po mordach. Przygotujcie się na mało: myślenia. Taki jest właśnie "Salt" Phillipa Noyce'a. Jeśli wybierzecie się na seans bogatsi o tę wiedzę, jest szansa, że będziecie się dobrze bawić.

"Salt" to przede wszystkim Angelina Jolie. Aż trudno uwierzyć, że producenci chcieli początkowo obsadzić w jej roli Toma Cruise'a! Mamy już przecież agenta starej daty Bonda, mamy jego nowszą, bardziej serio wersję w postaci Bourne'a, to czego nam potrzeba na gwałt to superagent-kobieta! A Jolie to idealny wybór (że przypomnę choćby serię "Tomb rider" czy "Pana i Panią Smith") do odegrania takiej właśnie postaci.


Angelina Jolie jako agent Salt

Decydując o konwencji swojego filmu producenci odznaczyli się identycznym niezdecydowaniem jak w przypadku wyboru płci protagonisty. "Salt" leży gdzieś pomiędzy filmami o wspomnianych agentach na B. Gra aktorów, właściwie brak humoru i scen łóżkowych sugeruje "poważny" film szpiegowski w stylu trylogii Bourne'a. Z kolei sztampowe dialogi ("Sprawimy, że Rosja stanie się na powrót potęgą!", "Twoją misją jest zabicie prezydenta.", "Naszym kolejnym celem jest przejęcie kontroli nad amerykańskim arsenałem atomowym!", WTF? To było dobre w latach pięćdziesiątych, teraz ludzie szukają nieco bardziej zawiłych intryg!), kretyńska wręcz główna linia scenariuszowa, zero niedopowiedzeń i koncentracja na głównej cool-bohaterce to zdecydowanie cechy serii o agencie 007. Niestety połączenie tych dwóch stylistyk nie dało tu nowej jakości. Przeciwnie -- wyszło nijako. Bez własnego charakteru.
Ciężko przykładowo traktować na serio scenę, w której Salt, po oskarżeniu o bycie sowiecką agentką, ucieka w biały dzień z głównej kwatery CIA, ku bezsilności armii pilnujących ją policjantów. Równie trudno uwierzyć w bezbłędnie wykonane skoki pomiędzy dachami pędzących ciężarówek, znajdujących się do tego na różnych poziomach autostrady! A takich nieprawdopodobieństw jest w filmie całe mnóstwo.
Myślę, że to co mogłoby pomóc "Salt" to nakręcenie filmu w konwencji komiksowej, z jawnym mrugnięciem oka w kierunku widza: "tak, wiemy, że to wydarzenie jest zupełnie nierealne, ale taka właśnie jest konwencja filmu -- masz zaakceptować, że Salt to superwoman i może więcej niż inni". Wymagałoby to jednak przemyślenia tego, co właściwie chcemy osiągnąć (poza zwrotem pieniędzy z inwestycji), a tego elementu przy produkcji filmu niestety zabrakło.


Niezniszczalna Salt

Dlaczego więc mimo tej fali krytyki w kierunku twórców oceniam "Salt" pozytywnie? Przede wszystkim po prostu świetnie się bawiłem oglądając film. Nastawiłem się na bezmózgą sensację i dostałem dokładnie to czego chciałem. Scenariusz jest tylko na tyle skomplikowany, żeby nie dało się po pierwszych scenach przewidzieć finału. Tempo jest szybkie, ale nie zahacza o action-porn. Film jest po prostu zrobiony przez profesjonalistów, którzy dokładnie wiedzą jak poskładać znane klisze i narzędzia fabularne, aby nie zanudzić widza, a jednocześnie dać mu odetchnąć podczas seansu (brak oddechu to mój główny zarzut do innej amerykańskiej sensacji z tego roku "From Paris with love") i sprawić, że wyjdzie z kina nie żałując wydanych na bilet funduszy.

Pozytywnie trzeba też ocenić aktorstwo. Mimo całkowicie miałkich kwestii, bardzo dobrze poradził sobie w swym hollywódzkim debiucie Daniel Olbrychski, grający tu głównego złego, Rosjanina kontrolującego siatkę radzieckich agentów w Stanach. To czego nie dane mu było wypowiedzieć przekazał mimiką twarzy, sposobem poruszania się, pauzami i całym tym wachlarzem aktorskich trików, jakimi raczył nas od zawsze w naszych rodzimych produkcjach. Teraz poraczy nimi widzów po drugiej stronie oceanu.
Dobrze spisał się też Liev Schreiber w roli agenta CIA dowodzącego misją schwytania Salt; udało mu się dyskretnie przemycić lekko zarysowaną chyba tylko w scenariuszu dwuznaczność jego postaci (jest jednocześnie przyjacielem Salt i jej tropicielem). No i oczywiście sama Angelina Jolie, na którą zawsze miło jest popatrzeć na ekranie, nawet jeśli półnaga torturowana jest w więzieniu przez bezwzględnych Koreańczyków z Północy. Kluczem do sukcesu jest tu wyraz oznaczony kursywą.


Daniel Olbrychski w "Salt"

Czy mamy więc do czynienia, jak sugerują niektórzy (link 1, link 2), z narodzinami nowej "kultowej" bohaterki? Końcówka filmu jednoznacznie wskazuje na możliwość kontynuacji. Jeśli do niej dojdzie, mam nadzieję na to że za sequel zabiorą ludzie wiedzący co chcą osiągnąć. Więcej humoru, bardziej charakterystyczni źli bohaterowie, więcej indywidualizmu protagonistki (nie musi pić Martini i używać gadżetów, ale niech ma choćby jedno małe coś, czego nie ma żaden inny superagent i niech nie będzie to tylko płeć), a będzie szansa na nie tylko dobrą zabawę, ale również trwałe wpisanie agentki Salt do historii rozrywkowego kina szpiegowskiego.

Zwiastun:

Gdyby tylko producenci kolejnej części "Salt " przeczytali z uwagą ostatni akapit Twojej notki to byłaby rzeczywiście szansa na hit z tradycjami. Obawiam się jednak, że powstanie po prostu kolejna superprodukcja z uroczą panią Jolie.

Dodaj komentarz