Recenzja: Avatar

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Avatar

Niewiele było w historii kinematografii filmów, którym udało się przenieść widza do zupełnie innego świata. Na myśl przychodzi mi tu od razu Niekończąca się opowieść, z której obrazy (jak wielki żółw na bagnach, czy dziwne błociane stwory) mam przed oczami do dziś, mimo że film widziałem tylko raz, prawie 20 lat temu. Długo musiałem czekać na coś, co przebije pod tym względem dzieło Wolfganga Petersena. Kolejnym takim filmem była dla mnie trylogia Petera Jacksona "Władca pierścieni". Królestwa Elfów, krasnoludów, hobbickie Shire, las Entów... każda z tych krain to oddzielny świat, który bez szwanku udało się przenieść na duży ekran. Nowozelandczyk niemal perfekcyjnie odtworzył klimat tolkienowskiego Śródziemia, tworząc genialną adaptację najlepszej przygodowej powieści wszech czasów.
Tego rodzaju projekty, oprócz wielkich reżyserskich wizji wymagają również wielkich pieniędzy. Niestety zbyt często brakuje jednego lub drugiego (a czasem obu, co kończy się tragicznie). Jamesowi Cameronowi nie zabrakło jednak ani wizji ani pieniędzy, dzięki czemu w "Avatarze" zafundował nam spektakl, jakiego kino jeszcze nie znało.

Oglądając najbardziej oczekiwany film roku czułem się jak dziecko, które każdego dnia odkrywa kolejny kawałek świata i dowiaduje się nowych fascynujących rzeczy o otaczającej nas rzeczywistości. Już pierwsze minuty filmu uświadamiają nam, że obcować będziemy z dziełem monumentalnym. Cameron nie oszczędza. W każdej niemal scenie dane jest nam podziwiać jakąś część wykreowanego na potrzeby filmu świata. Gdy zatrudniony przez złą korporację RDA, porucznik Quartich (Stephen Lang) w podniosły sposób przemawia do swoich podwładnych, w tle widzimy niesamowity krajobraz planety Pandora, który nie wygląda jak wklejona w okno widokówka, ale żyje własnym życiem, niezależnym od wydarzeń z pierwszego planu. I tak jest przy każdej scenie. Dzięki zupełnie nowatorskiej metodzie filmowania w trzech wymiarach i niesamowitej dbałości o szczegóły, przy każdej niemal scenie możemy oglądać właściwie dwa filmy -- ten właściwy, gdzie toczy się główna akcja, i ten drugi, na dalszym planie, gdzie toczy się codzienne życie, czy to w bazie, czy w dzikiej pandoriańskiej dżungli.

A dżungla jest wspaniała. Właściwie gdyby Cameron zdecydował się zupełnie pominąć fabułę i pokazywać nam tylko obrazy z wymyślonego przez siebie świata i tak oceniłbym taki film bardzo wysoko. Tu również nie ma miejsca na oszczędności. Razem z bohaterami poznajemy setki gatunków roślin i zwierząt zamieszkujących świat Pandory. Fruwamy w przestworzach, zanurzamy się pod wodę, przechadzamy się po gęstych lasach, wspinamy po wiszących w "powietrzu" górach. I wszystko co widzimy jest całkowicie zachwycające!

Trochę o fabule

Ale Avatar to nie film przyrodniczy. Oprócz efektów wizualnych, które bez wątpienia wyznaczają nowy standard w kinematografii 3D, jest też fabuła, która mimo swojej prostoty i naiwności, jest spójna i dopracowana co najmniej tak samo jak inne elementy filmu.

Mamy więc Jake'a Sully (Sam Worthington), poruszającego się na wózku byłego żołnierza, który przyjeżdża na Pandorę, aby zastąpić swojego brata bliźniaka, naukowca sponsorowanego przez RDA, który zginął podczas napadu tuż przed wylotem na planetę. Naukowcy na Pandorze, prowadzeni przez Grace (Sigourney Weaver) zajmują się badaniem miejscowej przyrody oraz próbami porozumienia z ludem Na'vi. Jako że atmosfera planety nie zawiera odpowiedniej ilości tlenu, ludzie nie podróżują po niej samodzielnie, lecz korzystają z pomocy awatarów -- sztucznych ciał, stworzonych na podobieństwo miejscowych, kontrolując je zdalnie dzięki skomplikowanym komputerom biologicznym, do których to podłączają się a'la Matrix -- bezpośrednio do mózgu. Pamiętajcie, że akcja filmu rozgrywa się w XXII wieku, w związku z czym wszystkie chwyty są dozwolone.

Cele naukowców i szefów RDA są oczywiście rozbieżne. Ci pierwsi chcą przede wszystkim poznać obcą cywilizację, jej kulturę i zwyczaje, a może nawet spróbować zrozumieć prymitywny z pozoru lud Na'vi. Ci drudzy myślą raczej o ogromnych złożach surowca unobtainium, których największe złoża znajdują się dziwnym trafem pod świętym drzewem tubylców, a także o sposobie na jak najmniej krwawe ("zabójstwa obcych źle wyglądają w papierach") pozbycie się niebieskich stworów, aby w spokoju móc wydobywać ten drogi i niedostępny na Ziemi surowiec. Tu właśnie zaczyna się rola Jake'a, który po przypadkowym zjednaniu sympatii jednej z niebieskich księżniczek, wkracza w szeregi obcych jako szpieg, mający za zadanie przekonać ich do pokojowego opuszczenia swojej rodzimej krainy, zanim wkroczą do niej ludzkie buldożery. Misja oczywiście się przedłuża, a obozy naukowców i militarystów nie mogą się nawzajem przekonywać co do słuszności swoich racji. Ostatecznie więc siłę argumentów zastąpi argument siły i całość rozstrzygnie się na polu walki między najeźdźcami a miejscowymi, dzięki czemu dane jest nam oglądać spektakularną rozpierduchę w kosmosie.

Czym byłaby jednak porządna hollywódzka fabuła bez wątku miłosnego? W Avatarze mamy przykład niewyeksploatowanego jeszcze przez kino romansu międzyrasowego. Już podczas pierwszego spotkania, gdzie Neytiri (komputerowo renderowana, niebieska Zoe Saldana) próbuje zestrzelić Jake'a z łuku, ostatecznie wstrzymując się ze względu na znak od natury, jasne staje się, że będziemy mieć tu do czynienia z nietypowym związkiem człowiek - Na'vi. Związek ten rozwija się stopniowo, przybierając na intensywności wraz z rozwojem samej akcji, dzięki czemu ostatecznie wydaje nam się równie naturalny jak to, co Maks próbował wytłumaczyć Lamii w końcowych scenach Seksmisji.

Jeszcze trochę o efektach

Jednym z zarzutów stawianych Avatarowi (również przeze mnie) na długo przed premierą, tuż po pokazaniu się pierwszych zwiastunów było to, że zarówno obcy jak i udające ich awatary wyglądają nierealistycznie, plastikowo, raczej jak postacie z gry komputerowej niż jak żywe istoty, co oczywiście miało przeszkodzić wczucie się w historię i przejęcie się losem ich plemienia. Wypada tu więc zdecydowanie i jasno stwierdzić: na szczęście wszystko to jest nieprawdą. Przynajmniej w wersji 3D (film oglądałem w kinie IMAX i wszystkim, którzy mają taką możliwość, radzę zrobić to samo -- jestem pewien, że traci on wiele na tradycyjnym kinowym ekranie, a cały czar zupełnie pryska gdy oglądamy go w standardowych dwóch wymiarach) zarówno obcy jak i zamieszkujące Pandorę dziwaczne wielonogie i skrzydlate stwory wyglądają bardzo prawdziwie. Właściwie od pierwszego pojawienia się ich na ekranie przyjmujemy za dobrą monetę wszystko co widzimy i mimo że gdzieś w środku pamiętamy, że to wszystko animacja 3D, perfekcyjna realizacja sprawia, że ciężko odróżnić elementy prawdziwe od tych renderowanych.

W kinie przed seansem pokazywano zwiastuny kilku innych filmów zrealizowanych w "technice trójwymiarowej": Opowieści wigilijnej i Alicji w krainie czarów. Nie znam się na technicznych szczegółach realizacyjnych, ale mogę stwierdzić tyle, że o ile dwa wymienione filmy mają elementy 3D, które walą nas co jakiś czas po oczach przelatującymi "obok" przedmiotami czy atakującymi nas groźnymi stworami (podobnie jak na wszystkich innych pokach 3D w kinie, na które chodziłem będąc nastolatkiem), Avatar jest po prostu filmem w trzech wymiarach. Efektów "nie widzimy", są one naturalną częścią akcji. Od pierwszej do ostatniej sceny podziwiamy wykreowany świat w pełni okazałości, na wielu planach, z trudem ogarniając bogactwo prezentowanego nam doświadczenia filmowego. Efekty nie są tu po to, żeby nas zaskoczyć czy przestraszyć. Są po to, żeby wzbogacić nasz odbiór, pełniej dotrzeć do wszystkich naszych zmysłów, pozwolić nam całkowicie oddać się tej niesamowitej wyprawie w nieznane, jaką jest oglądanie dzieła Camerona.

Czegoś takiego nie było jeszcze w kinie. Samo to warte jest obejrzenia Avatara, bo mamy do czynienia z jednym z filmów, które tworzą historię kina science-fiction, podobnie jak niemieckie Metropolis Fritza Langa sprzed 90 lat, czy Odyseja kosmiczna Stanley'a Kubricka, kosmiczna z 1968 roku.

Moja ocena

Mimo swoich licznych niedostatków, Avatar to genialny film. James Cameron po raz kolejny udowodnił, że jest królem Hollywood i potrafi nawet na średniej historii stworzyć przełomowe dzieło. Film estetycznie bije na głowę wszystko co do tej pory stworzono w kinie, a jednocześnie, mimo wygładzenia i intelektualnego dostosowania do uśrednionego bywalca multipleksu, dostarcza silnych emocji i świetnej rozrywki.

Cameron nie stworzył dzieła idealnego. Przyczepić można się do nazbyt oczywistych pro-ekologicznych i antywojennych nawiązań, do płytkich i stereotypowych dialogów, a nawet do aktorstwa odtwórcy głównej roli (na czymś trzeba było oszczędzić, wybrano aktorów). Wszystko to jednak z wyczuciem wkomponowane jest w akcję, która toczy się wolno, pozwalając nam delektować się kolejnymi daniami serwowanymi przez reżysera, aż do kulminacji w końcowej fazie filmu, gdzie rozstrzygają się losy umiejętnie wprowadzanych do akcji kolejnych bohaterów. Parafrazując nicebastarda mamy tu do czynienia z długą i ekscytującą grą wstępną z wieloma partnerami, zakończoną zbiorowym orgazmem i nieco rozczarowującą grą finalną. Seans opuszczamy jednak w poczuciu dobrze wykonanej roboty :>

Posypią się Oskary, to pewne jak śmierć i podatki.

Zwiastun:

Dobra recenzja! Ale wkradło Ci się z rozpędu parę "factual errors":

"który zginął podczas jednej z niebezpiecznych misji na obcej planecie"
Brat Jake'a został zabity w pospolitym napadzie rabunkowym zanim jeszcze dotarł na Pandorę. Chyba że mnie się coś pomerdało. :)

"w XXIII wieku"
W 2154 r., a więc XXII w.

Poza tym, nie zgadzam się z tym poglądem:
"Przyczepić można się do nazbyt oczywistych pro-ekologicznych i antywojennych nawiązań, do płytkich i stereotypowych dialogów, a nawet do aktorstwa odtwórcy głównej roli"
Pro-ekologiczne i antywojenne nawiązania może i są oczywiste, ale nie nachalne (o czym pisałem u siebie) i dobrze wkomponowują się w całość (o czym Ty zresztą piszesz zaraz w następnym zdaniu :). Płytkie i stereotypowe dialogi? Okej, ale tam nie ma w ogóle łopatologii, nikt nikomu nie tłumaczy, jak "działają" avatary i Pandora -- doceńmy to, że Cameron nie traktuje widzów jak głupków. :)

I wreszcie, Sam Worthington naprawdę Ci nie podszedł w roli Jake'a? IMO był wiarygodny, dużo bardziej niż w "T4". Jednak najlepiej poradziła sobie Saldana z oddaniem infantylno-wojowniczej natury Neytiri, chociaż oczywiście powiedzieć, gdzie kończy się aktorski motion capture, a gdzie zaczyna CGI. :)

"Akcja filmu rozgrywa się w XXIII wieku."

Tako rzecze polska Wikipedia. Ale oczywiście możliwe że się mylą (popraw :>)

A z bratem Jake'a to faktycznie nie byłem pewien, ale jakoś z tego co mówiła Grace wynikło mi, że był na Pandorze. Ale pewnie masz rację - zaraz poprawię.

I jeszcze odnośnie filmu i łopatologii... Tak, doceniam, że nie zaserwowano nam powtórki 2012, tylko z lepszymi efektami w 3D. Miło, że reżyser nie traktuje mnie jak kompletnego idiotę. Wolałbym jednak, żeby w ogóle nie traktował mnie jak idiotę :> Cameron robi kino dla mas i w takim kinie nie ma miejsca na wielowymiarowość, niuanse, jakąś wieloznaczność... rozumiem to, ale to nie znaczy że nie będę tego krytykować :>

A główny aktor grał poprawnie, ni to źle ni to dobrze. Terminatora 4 nie widziałem i nie zamierzam.

Apetyt rośnie z każdą nową recenzją.

Takie celne, że aż się muszę z kimś podzielić: Na Four Word Film Review ktoś podsumował "Avatara" słowami "Obcy we mgle". :)

Dobra recenzja, aż miło się czyta ;) Ja Avatara jeszcze nie widziałem, ale mogę się odnieść do wstępu ;) Ja bawiłem się o niebo lepiej na piratach niż tryptyku Jacksona...

Pierwsza część Piratów była fajna. Potem zaczęło się robić coraz gorzej scenariuszowo. Trójka IMHO była zbędna. A LOTR... to po prostu odkurzenie młodzieńczej fascynacji Tolkienem. Jackson sfilmował Trylogię prawie idealnie i za to ma wielki szacun.

Trójka musiała powstać, bo taka decyzja zapadła na posiedzeniu firmy "Brueckheimer".
Zbyt napięty harmonogram produkcji sprawił, że scenariusz trójki kończono już na planie.

www.maddogowo.cba.pl

A mi się podobał wątek miłosny. Może dlatego, że nie był stereotypowy i nachalny.
To co raziło to populistyczne przemowy głównego bohatera.
Poza tym film był po prostu zachwycający, Oglądając świat wykreowany przez Camerona znów poczułam się jak dziecko.

Faktycznie nie był nachalny, ale był bardzo stereotypowy. Ona go najpierw nie lubi (tu: chce zastrzelić z łuku), potem postanawia dać mu szansę. Gdy już wszystko świetnie się układa, coś się staje i muszą się rozstać, ale ostatecznie on udowadnia, że jest jej wart i żyją długo i szczęśliwie. Jedyne co tu nietypowe to, że on i ona to wielkie niebieskie stwory z portem USB w ogonie.

Stereotypowość jest wpisana w hollywoodzką megaprodukję zorientowaną na masowego widza i brałam ją pod uwagę. Na szczęście w "Awatarze" udało się uniknąć przesłodzonych całusów i tekstów typu "I'm flying Jack!" (Tytanik). Po prostu było subtelniej niż przypuszczałam i tyle.

Film od strony wizualnej rzeczywiście bajeczny. Przełomowe efekty specjalne i realistyczny trójwymiar robią wrażenie. Jest jednak za trochę krótki. Brakowało mi na początku bardzo istotnych dla fabuły scen rozgrywających się na przeludnionej i zanieczyszczonej Ziemi. Wówczas lepiej widoczny byłby kontrast z rajską Pandorą. Bardziej też powinien być rozwinięty wątek korporacyjno- wydobywczy. Mało wiemy do czego używano na Ziemi cennego surowca z Pandory, o który toczy się gra. Liczyłem też na więcej astronomicznych informacji (tylko z internetu możemy się dowiedzieć, że akcja rozgrywa się w układzie Alfa Centauri). Przypuszczam, że wersja reżyserska trochę rozjaśni pewne sprawy. Film znakomity, ale chyba nie będę do niego tak często wracał jak do kultowych "Aliens", "Terminatora 2", czy "Titanica". Ten ostatni tytuł cały czas jest zdecydowanie najlepszym filmem tego reżysera.

Też wydał mi się za krótki. Cameron podobno ciął ile wlezie. Takie już niestety realia ekonomii -- ludzie na 3-godzinny film mogliby po prostu nie pójść, a zysk jest najważniejszy.

Ja chętnie obejrzę Avatara w wersji reżyserskiej, która się niewątpliwie pojawi, ale tylko w kinie. Nie sądzę, że film ten będzie miał nawet połowę kinowej miodności oglądany na DVD/Blu-Ray.

Na grubo ponad trzygodzinny "Powrót króla" i "Titanica" poszli, więc nie w tym problem. Prawdopodobnie chodzi o to, że IMAX-y mają obecnie ograniczenia natury technicznej i projekcja może trwać tylko trochę ponad 2,5 godziny.

Odnośnie efektów: przyznam, że w filmie, którego główną (czy wręcz jedyną) zaletą mają być efekty specjalne oczekiwałabym jednak, żeby było je trochę "widać". Na delikatne wzmaganie wrażeń przyjdzie pora, kiedy film sam w sobie będzie bardziej wyrafinowany.

Trudno dogodzić wszystkim jednocześnie ^_^.

Kto powiedział, że efekty miały być jedyną zaletą?. "Na delikatne wzmaganie wrażeń przyjdzie pora, kiedy film sam w sobie będzie bardziej wyrafinowany" - nie rozumiem o co chodzi w tym zdaniu.

Jak przewija się we wszystkich recenzjach, fabuła filmu jest płaska, prosta, schematyczna, stereotypowa itd. Wszyscy zachwycają się za to efektami i wręcz usprawiedliwiają prostą akcję koniecznością użycia tych efektów do pokazania pięknych obrazów. Ok. Tylko że _dla mnie_ w takim razie jest o kilka scen z lecącymi w moją stronę liśćmi albo z odczuwalnie głęboką głębią za mało.

Michuk pisze, że efekty mają tylko "delikatnie wzbogacić nasz odbiór" - i to jest chyba dobre określenie tego, co w filmie oglądamy. Tylko że przy tej nieodkrywczej fabule, nie ma za bardzo czego "delikatnie" wzbogacać.

Moje skomplikowane zdanie odnosi się do przyszłości kinematografii, kiedy efekty 3d spowszednieją i filmy kręcone w tej technice będą "normalnie" złożone, pomysłowe, niejednoznaczne itd. Wtedy 3d będzie tylko dodatkiem.

Może jestem grymaśnicą, ale po prostu "Jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca!?".

A ja zaraz po seansie napisałem coś takiego:

http://maddogowo.cba.pl/kupa_pana_camerona.html

Zaskoczyl mnie ten film pozytywnie, poruszyl moja wyobraznie i przenioslam sie w swiat fantazji.Cudowna estetyka filmu....czulam sie jak mala dziewczynka....
To jest jedyny film akcji na ktorym nie usnelam i ogladalam do konca....

Na całym świecie są podobno tysiące osób, które popadły w depresję uświadamiając sobie, że nigdy nie będę mogły odwiedzić Pandory w rzeczywistości. W Stanach są już jakieś fora na ten temat. To potwierdza tylko to że Cameron odwalił kawał dobrej roboty ;)

W Korei są nawet seanse 4D z wiatrem, zapachami, wstrząsami, prysznicem wodnym.

dzięki za napisane recenzji bardzo pomogła mi w zadaniu domowym THX

Dodaj komentarz